Albania, Belgrad i Saloniki – trip przez pół Europy

Do Albanii wybraliśmy się na przełomie sierpnia i września 6 osobową ekipą na 2 samochody. Większość wyjazdu spędziliśmy w Ksamilu, który był naszą bazą wypadową na kilka wycieczek, a później przenieśliśmy się do Tirany. Po drodze zaliczyliśmy nocleg w serbskim Belgradzie i obiad w greckich Salonikach.

Dojazd
Trasę do Ksamilu podzieliliśmy na pół i nocowaliśmy w Belgradzie, przy okazji zaliczając szybkie, wieczorne zwiedzanie Belgradu.

Jechaliśmy z Warszawy kierując się na:
Ostrawa -> Brno -> Bratysława -> Budapeszt -> przejście graniczne Asotthalom (sprawdźcie godziny otwarcia, bo nie jest całodobowe, w okresie, gdy my byliśmy było do 19) -> Nowy Sad -> Belgrad.
A następnego dnia z Belgradu -> Nisz -> Skopje -> Saloniki i do Ksamilu (przejście między Grecją i Albanią również nie jest całodobowe, wtedy było do 23). Do Ksamilu dopłynęliśmy malutkim promem MAPA, żeby nie jechać aż przez Sarandę (5 euro za samochód).

Drogę powrotną mieliśmy trochę krótszą, bo ruszaliśmy z Tirany, kierując się na -> Podgorica -> Zlatibor -> Belgrad, a potem tak samo jak poprzednio, ale już bez noclegu po drodze. Trasa powrotna zajęła nam prawie 24h.

Winiety
Winiety na Czechy, Słowację i Węgry kupiliśmy online.
Opłaty za autostrady wyniosły potem:
Serbia – około 87zł
Macedonia – około 31zł, opłaty są co chwilę, naszykujcie sobie dużo monet 1 euro i 50 centów
Grecja – około 44zł
W drodze powrotnej za autostrady zapłaciliśmy około 70zł.

Noclegi
Wszystkie ceny podaję za 6 osób:
Hostel w Belgradzie, 1 noc – 103 euro
Dwa apartamenciki w Ksamilu, które znalazłam na airbnb, 10 nocy – 730 euro
Hostel w Tiranie, 2 noce – 83 euro

Dodatkowe kwestie,
o których trzeba pamiętać to ubezpieczenie turystyczne, paszporty, zielona karta do samochodu, przyda się również Revolut (jak jeszcze nie macie to polecam, używam na każdym wyjeździe, mój link polecający -> KLIK )

Internet i połączenia
Na granicy Węgiersko – Serbskiej warto wyłączyć już transfer danych w telefonach, bo wszelkie połączenia i internet robią się strasznie drogie. My do komunikacji między sobą (jechaliśmy na 2 samochody) używaliśmy zestawu walkie talkie i sprawdził nam się naprawdę świetnie. W Albanii można kupić kartę sim, ale my się obyliśmy, większość knajp posiada ogólnodostępne wifi lub bez problemu podają hasło. Mapy pobraliśmy sobie wcześniej, aby móc korzystać z nich offline (Google i mapy Here).

Wydaje mi się, że podstawy już opisałam, także pora przejść do tej przyjemniejszej części wpisu, czyli tego co zobaczyliśmy i zwiedziliśmy!

BelgradMAPA

Wieczorny szybki spacer po mieście dał nam jedynie przedsmak klimatu tego miasta, żałuję, że nie udało nam się go zobaczyć jeszcze za dnia, bo czuję niedosyt! Zobaczyliśmy kilka typowo turystycznych miejscówek i posiedzieliśmy w restauracji MonumentMAPA.

SalonikiMAPA

Powitały nas piękną pogodą, przepyszną pitą gyros i zimnym Mythoskiem w PSISOU barbecue – MAPA, wszyscy o tym marzyliśmy po kilku godzinach w trasie. Samo miasto wszystkim się podobało, ale nie wywarło na mnie jakiegoś niesamowitego wrażenia. Krótki spacer, zobaczenie Białej Wieży, Łuku Galeriusa, Rotundy, zakupy w postaci zapasu wina na dalszą część wyjazdu i ruszyliśmy dalej.

A po drodze…

Do Ksamilu dojechaliśmy koło 1 w nocy, przez problemy jakie napotkaliśmy na granicy… historia, z której będę się śmiać do końca życia.
Okazało się, że przejście graniczne Grecja – Albania jest czynne do 23, na miejscu byliśmy dosłownie 20min po czasie. Kolejne przejście jest 2h drogi dalej. Na szczęście tak łatwo nie daliśmy się spławić i pobiegłam przekonywać strażników, aby nam jednak otworzyli. Udało się! Grecy nas wypuścili. Przejechaliśmy kilka kilometrów i zastaliśmy ogromną bramę, która była jedynie trochę uchylona z boku, na tyle, że udało nam się przejść i pójść zagadać strażników Albańskich. Dowiedzieliśmy się, że brama należy do Greków i to oni muszą ją nam otworzyć, bo tutaj wpuszczą nas bez problemu. Staliśmy chwilę koło samochodów, myśląc co dalej robić, ale w międzyczasie ktoś podjechał i otworzył nam tę bramę. Szybka kontrola dokumentów u Albańczyków i jedziemy dalej. Po drodze ekipę z przodu zatrzymała grupka chłopaków w powyciąganych koszulkach „policia”, pytali ich czy jedziemy do Sarandy, ale potem doszliśmy do wniosku, że to chyba byli jacyś przemytnicy, bo policja to to na pewno nie była. Do celu 20min drogi, pan z airbnb wydzwaniał co chwilę, bo mieliśmy już dawno być na miejscu, a tymczasem GPS wydaje komunikat „na końcu drogi wsiądź na prom”, możecie sobie wyobrazić nasze miny, jest już po północy, na drodze ciemno, przecież nie ma szans, żeby teraz pływał jakiś prom. Alternatywna trasa wiodła przez Sarandę i zajęłaby nam dodatkową godzinę. Dojechaliśmy na koniec tej drogi i ku naszemu zdziwieniu zobaczyliśmy po drugiej stronie rzeki ten prom, a właściwie taką większą tratwę, na którą strach było wjeżdżać, ledwo pomieściła nasze dwie osobówki i za 5 euro od samochodu zostaliśmy przetransportowani na drugi brzeg. Potem dwa kółka po mieście, bo GPS nam szalał i udało się w końcu dotrzeć do miejsca, w którym spędziliśmy kolejne 10 nocy.

KsamilMAPA

Jedna z najbardziej turystycznych miejscowości na południu Albanii, widać stąd Grecką wyspę Korfu, na której rok wcześniej byłam z Grześkiem. Pierwszego dnia zrobiliśmy rozeznanie plażowe. Niestety każdy wolny skrawek ziemi nad wodą jest już „private beach”, lokalsi wynajmują tereny od państwa, stawiają swoje leżaczki i zgarniają kasę, często niewspółmiernie wysoką w stosunku do tego co jest oferowane. Większość leżaków (2 leżaki i parasol) to koszt od 1500-3000 do nawet 6000 LEK, czyli od około 61zł do 246zł, co szybko uznaliśmy za chore, w kraju, który miał być ponoć bardzo tani. Udało nam się znaleźć „plażę”, na której leżaki były w cenie 500 lek = 20,5zł i jej się trzymaliśmy. Cena była niska, ponieważ nie było łagodnego zejścia do wody, tylko drabinka ze stalowych prętów i woda od razu sięgała do bioder, ale nie przeszkadzało nam to, bo przynajmniej mieliśmy spokój i ciszę (brak dzieci). Plaża mieści się przed Vila OstrovicaMAPA.

Po plażowaniu i obiedzie, na który oczywiście była znowu pita gyros (koszt 350 lek = 14,36zł), jedliśmy je wielokrotnie w knajpce Steakhouse GeriMAPA (można było płacić kartą), wróciliśmy do apartamentów się umyć, a następnie wybrałam się z koleżanką na spacer i zachód Słońca. Przy okazji obejrzałyśmy sobie pozostałe plaże na lewo od zatoczki, przy której wcześniej byliśmy.

Kolejne dni spędziliśmy na tej samej plaży, spacerując i stołując się w lokalnych knajpkach.

Ftelea Fish MarketMAPA, baaardzo chciałam zjeść fajne owoce morza i udaliśmy się tutaj.

Traditional grill&pizza VeliajMAPA

JakovaMAPA – jedna z niewielu knajp, w których można było płacić kartą, stąd też byliśmy tu kilka razy.

Family Restaurant & GrillMAPA

Wyjazd był głównie nastawiony na wypoczynek, ale udało nam się zrobić kilka fajnych wycieczek! Albania jest dość mocno górzysta, a drogi są w kiepskim stanie, GPS czasami prowadził nas na takie trasy, że po prostu jechaliśmy dalej w poszukiwaniu czegoś, gdzie nie będzie strach wjechać, ale widoczki były zacne!

GjirokastёrMAPA

Jedno z dwóch albańskich miast – muzeów. Kamienne domki pokryte szarym łupkiem, strome, wąskie uliczki i mnóstwo schodków prowadzących do średniowiecznej twierdzy sprawiają, że miasteczko ma niesamowity urok!

Jedną z fajniejszych atrakcji tego wyjazdu było zatrzymanie się w winnicy, w której znajduje się również restauracja The Barrels-Te Fuçitë MAPA. Wszystko było na miejscu świeżo zrywane i przyrządzane, rewelacyjne doświadczenie!

The Blue EyeMAPA

Źródło rzeki Bistricë wypływające spod ziemii. Zbadana do tej pory głębokość źródła to 45 metrów, woda jest lodowata, ale śmiałkowie do niej skaczą 🙂 my się odważyliśmy tylko pomoczyć nogi.
Dobrze przygotowane pod turystów miejsce, jest parking, świeżo zrobiona dróżka doprowadzająca pod samo źródło (bo z tym w Albanii jest niestety słabo). Na miejscu jest nawet knajpka i sklep z pamiątkami. Samo miejsce jest warte odwiedzenia, a kolor wody piękny. Dojście tam nie zajmuje dużo czasu.

SarandaMAPA

Byliśmy tutaj dwa razy, raz zajechaliśmy tylko na obiad do pizzeri Maria MadalenaMAPA, a raz wybraliśmy się zobaczyć widoki z góry. Duże miasto, z ogromnym portem, dla turystów raczej nie za bardzo, ewentualnie bardziej pod jakieś imprezowanie niż typowy wypoczynek.

Zamek LëkursiMAPA

Bardzo ładnie odnowione ruiny zamku, w którym mieści się restauracja, z pięknym widokiem na Sarandę, Ksamil i Korfu. Na samą górę można wyjechać samochodem, przed zamkiem jest darmowy parking. Na miejscu jest mnóstwo motyli i kolibry! Jest też biedna, samotna małpka siedząca w klatce 🙁

Kakoma BeachMAPA

Samochód zostawia się przed szlabanem i przechodzi obok strażników (nie chcieli żadnej opłaty), następnie trzeba przejść dość wyboistą i kamienistą drogą jakieś 20min, aby dojść do pięknej zatoczki. Po drodze mijaliśmy dzikie (albo i nie?) konie. Na plaży były plastikowe leżaki (w większości już uszkodzone), za które gościu chciał 20 euro, także woleliśmy się rozłożyć z boku na swoich ręcznikach. Polecam zabrać zapas wody i parasol. W okolicy są bunkry pełne nietoperzy, warto się przejść, ale raczej nie wchodziłabym za głęboko do środka. Podpływają też ogromne statki, które niestety psują cały nastrój tego miejsca puszczając głośno imprezową muzykę i wypuszczając krzyczących turystów.

Pulëbardha BeachMAPA

Dojazd do parkingu jest tragiczny, jeśli nie szkoda Wam samochodu i nie boicie się stromych, ostrych zakrętów to można dojechać na sam dół. Niestety bardzo rozczarowały nas ceny na miejscu, według moich informacji leżaki miały być po 700 leków i cena do targowania się, jeśli się przyjdzie po południu lub po sezonie. My byliśmy i po południu i po sezonie (we wrześniu), a za leżaki chcieli 1500 leków i na nic się zdały nasze próby targowania się, tłumaczenie, że właśnie byliśmy w ich restauracji i że nie mamy po prostu już tyle gotówki (niestety ceny w Albanii przekroczyły dość sporo nasze oczekiwania i wypstrykaliśmy się z gotówki bardzo szybko), a plażowania zostały raptem 2-3h. Nie dało się nigdzie rozłożyć na swoim ręczniku, bo każdy centymetr kwadratowy jest wykorzystany maksymalnie i nie było po prostu miejsca, zwłaszcza, że było nas 6 osób. Zrobiłam szybkie foty i opuściliśmy to miejsce. Owszem, ładnie, ale ciasno.

Forgotten House i Ali Pasha’s CastleMAPA

Czułam ogromny niedosyt zwiedzania (preferuję aktywny wypoczynek i zobaczenie maksymalnie dużo w miejscu, gdzie jadę, zwłaszcza jeśli tłukę się tam przez pół kontynentu samochodem, ale niestety większość ekipy miała odmienny gust), dlatego wybraliśmy się jeszcze z Grześkiem i znajomym na długi spacer do pobliskiego Ksamilowi zapomnianego domku, z którego widać zamek.

KrujëMAPA

Dawna stolica kraju z ogromnym bazarem w środku miasta i zamkiem.

Spróbowaliśmy tutaj typowo albańskiej kuchni, polecam restaurację DEALMAPA, bardzo dobre ceny i mogliśmy wejść do kuchni wybrać co chcemy jeść, co samo w sobie było nowym doświadczeniem. Spróbowaliśmy między innymi typowego albańskiego dania Tave Dheu – ser biały z czosnkiem, sosem pomidorowym i mięsem, oraz tutejszego deseru Kabuni – ryż, jagnięcina, cukier.

Kanion Erzenit, Jaskinia Pëllumbas i Oko Cyklopa, czyli najbardziej problematyczna i rozczarowująca wycieczka tego wyjazdu.

Zgodnie z informacjami zostawiliśmy samochody pod restauracją i hotelem w wiosce Pellumbas, a następnie ruszyliśmy trasą nad rzekę, tak jak nas pokierował z początku właściciel restauracji. Trasa nie była oznakowana, doszliśmy na sam dół i… ścieżka się po prostu skończyła, doprowadziła nas do rzeki i koniec. Wróciliśmy na górę i spróbowaliśmy szlaku prowadzącego do jaskini. Szlak jest naprawdę ciężki, zdecydowanie nie dla osób o przeciętnej kondycji. Trzeba naprawdę uważać, żeby gdzieś nie spaść czy nie skręcić sobie kostki, w kilku momentach potrzebowałam asekuracji lub po prostu schodziłam „na tyłku”. Serio, gdybym wcześniej wiedziała, że tak to wygląda, to bym się nie wybrała. Jaskinia jest totalnie dzika, w środku słychać mnóstwo nietoperzy, jest też bardzo ciemno, latarki w telefonie oświetlają tylko tyle, żeby przejść. Obok jaskini prowadziła jakaś ścieżka, ale była mocno piaszczysta i stroma, część ekipy poszła nią kawałek, żeby sprawdzić czy jest szansa tędy dojść, zjeżdżając co chwilę po piachu w dół i po chwili wrócili, powiedzieli, że nie ma szans, że tam zejdziemy. Także tych pięknych widoków na kanion nie zobaczyliśmy, a umordowałam się przeokrutnie i tylko nabawiłam bólu kolana. Na plus, że widzieliśmy sporo żółwi.
Do Oka Cyklopa również nie udało nam się dotrzeć, próbowaliśmy się tam dostać od strony Pashkashesh, idąc drogą przez jakiś kamieniołom (?), ja w połowie się poddałam i uznałam, że albo wrócę teraz do samochodu, albo nie wrócę stamtąd już wcale. Grzesiek po chwili do mnie dołączył, a reszta ekipy twardo zeszła na dół i doszła do punktu, gdzie trzeba było mieć typowo wspinaczkowy ekwipunek, bo zastali po prostu pionową skałę. Jedynym szlakiem, aby się tam dostać jest chyba trasa ze Skutërrë.

Kilka widoczków z trasy

Tirana

Nie zwiedzaliśmy za bardzo stolicy Albanii, posłużyła nam jedynie za bazę wypadową. Widzieliśmy tylko tyle ile przeszliśmy z hostelu do centrum miasta, przez Plac Skanderbega i do pizzeri, w której się stołowaliśmy.

Dwukrotnie byliśmy na jedzonku w knajpie GolosaMAPA

Podsumowując, Albania tania to była może kiedyś. Ceny są teraz podobne jak na pobliskiej Greckiej wyspie. Niestety lokalsi mocno wyczuli łatwy zarobek na turystach i rżną na kasę jak się da. Zaczynając od wysokich opłat w bankomatach, cenach wymiany waluty w kantorze, przez nie wystawianie rachunków, brak cen w sklepach i naciąganie na okrutnie drogie leżaki, które stoją już wszędzie, dzikiej plaży się już tam nie zobaczy. Niestety ceny nie są współmierne do ich przystosowania się pod turystów, wszechobecny syf, walające się śmieci i masa bezdomnych zwierząt mocno odrzucają. Mało kto mówi po angielsku, sprawiają według mnie wrażenie jakichś agresywnych, krzyczą, gdy się ich nie rozumie (jakby to miało pomóc xD) i nie przyjmują płatności kartą. Drogi są w fatalnym stanie, na niektóre baliśmy się w ogóle wjechać i je omijaliśmy, oznaczeń szlaków po prostu nie ma, trzeba iść na pałę i sugerować się tym co machają lokalsi. Jestem trochę rozczarowana tym wyjazdem, bo spodziewałam się czegoś więcej, a za tę cenę zdecydowanie wolę spędzić czas w Grecji. Albania potrzebuje dużych nakładów finansowych i jeszcze co najmniej 10 lat, żeby podnieść poziom turystyki. Czy polecam? Zależy co kto lubi. Ja raczej tu nie wrócę, a na pewno nie w najbliższym czasie.

Tak żegnało nas Słońce w dniu wyjazdu.

Dodaj komentarz